czwartek, 1 listopada 2012

Między wschodem i zachodem. Jesiennie



Na europejskich szlakach jesień w pełni. Deszcz pada od Odry po Pireneje i od Bałtyku po Alpy. Za Odrą śnieg, za Pirenejami wdzierająca się w kości mgła. Bez turystów zrobiło się na drogach luźniej. Niewiele, ale jednak luźniej.


Turyści pochowali się w ciepłe kąty swoich domów. Pewnie planują przyszłoroczne wyprawy albo szykują się do sezonu narciarskiego. Przyczepy campingowe czekają w ogrodach, campery wróciły do wypożyczalni. Mało kto korzysta z dróg dla przyjemności. Bo też brnąć przez zlane deszczem Niemcy czy szarą Francję to żadna radość dla turysty. Pozostali transportowcy w mniejszych i większych ciężarówkach, handlowcy w oklejonych kolorowymi logo astrach i megankach, goniący w interesach biznesmeni w nowych A6, superbach i BMW serii 5 oraz masy zasiedlające okolice wielkich miast tłoczący się każdego ranka i każdego popołudnia na kilkupasmowych wylotówkach. Mali twórcy dobrobytu w swoich krajach powtarzają ten rytuał jak Europa długa i szeroka. Trafiając na nich w Lionie, Hamburgu, Nicei czy Barcelonie traktuję te chwilowe zatory jak lokalne podtopienia utrudniające jazdę. Właściwie to nawet je lubię. Pozwalają spojrzeć tym najprzeciętniejszym z Europejczyków w ich twarze. Niewiele z nich wyczytuję. O poranku wszyscy są tacy sami. Twarze świeże, zadbane, z jakimś wyrazem niepokoju przemieszanego z przyzwoleniem na ten codzienny korkowy rytuał. Podobnie po południu. Na twarzach widać zmęczenie i pośpiech, jakby chcieli poskarżyć się, że to stanie odbiera im kilka godzin wolności, które pozostały po pracy.
W takich podmiejskich korkach nie widać najciekawszej części autostradowej braci - handlarzy z nowej Europy. Cwani, wolą przeczekać najgorsze na parkingach jedząc kanapki z konserwą mięsną i zapijając kawą z termosu. Palą ukraińskie fajki i rozprawiają o nowych wielkich biznesach. Rozmyślają jak tchnąć nowe życie w europejskie śmieci. W używane auta, zmęczone pralki, telewizory, meble. Cały ten fajans, który zachód pozbywa się co parę lat ku uciesze Polaków, Ukraińców, Rumunów, Węgrów, Bułgarów, Serbów i kogo tam jeszcze. Skupują to za bezcen by potem sterczeć na zabłoconych targowiskach gdzieś pod Wrocławiem, Gliwicami, Trnavą, Braszowem czy Szegedem. Skacowani, leczą się piwem i tanią sypaną kawą ze styropianowych kubków przeklinając pogodę i wypatrując w tłumie niedzielnych spacerowiczów i poszukiwaczy okazji swych dobroczyńców, którzy wyczyszczą ich wehikuły i pozwolą na nowy wyjazd po plastikowe złote runo.
Zastanawiam się, gdzie ostatecznie wyląduje ten cały śmietnik? Czy pojedzie dalej na wschód, a potem jeszcze i jeszcze dalej, by na końcu zostać zepchniętym do Morza Ochockiego? Choć przecież to samo dzieje się po drugiej stronie Azji, gdzie podobne "dobra" płyną z Japonii. Spychane ze wschodu i zachodu spotkają się gdzieś na mongolskich czy kazachskich stepach i stworzą gigantyczny kurchan badziewia, który przez miliony lat będzie sterczeć na cichej i pustej Ziemi jako pamiątka po naszej popieprzonej cywilizacji.
Teraz jadą w zmęczonych passatach, omegach i brudnych vw transporterach niemiecką trójką i czwórką -  dwoma głównymi kanałami wypluwającymi ten śmietnik ze starej Europy.
Czwórką jadą Polacy, Ukraińcy, Białorusini, czasem Czesi. Barwniejsza jest trójka z konwojami przeładowanych osobówek na bałkańskich rejestracjach. Nawet one świadczą o krajach, z których pochodzą auta. Rumuńskie zdzierają się jak polskie, węgierskie są pokrzywione, serbskie zdarte, a do tego każda w innym stylu. Podobnie macedońskie. W zestawie z brudnym passatem wlekącym przyczepkę z gratami i kilkoma zaniedbanymi gośćmi w środku tworzą widok kompletny, na niemieckiej czy austriackiej autostradzie wyglądający, jakby jakiś demiurg - zgrywus przeniósł ich w całości z szosy Belgrad - Nowy Sad i wstawił w absurdalnie inny kontekst bawarskiego ładu i dostatku. Ale byle do Wiednia, potem już Słowacja, Węgry i są u siebie. I nic nie pomogą nowo wybudowane autostrady. Wschód i Zachód to dalej będą dwa biegunowo różne światy.
Niedawno, tuż za granicą austriacko - słowacką zatrzymałem się na stacji benzynowej. Podchodzi do mnie tłusty facet. Ciemna zaniedbana gęba, bazarowa marynarka i przybłocone lakierki. Na nadgarstku złoty łańcuch. Typ człowieka, któremu z założenia się nie ufa. Od razu przechodzi do sedna. Okradli go, nie ma kasy, sprzeda mi noże warte 300 euro za 50. Stała cygańska bajka ze stacji i parkingów. Jego młodszy kumpel mami innego kierowcę wciskając chińskiego rolexa. Interes chyba się kręci bo swoje skarby trzymają w nienajgorszym suwie mercedesa na mołdawskich blachach.
Paradoksalnie zrobiło mi się miło. Słowacja, szemrani handlarze i blokowiska Bratysławy za plecami. Byłem u siebie. Wracałem do domu. Na wschód. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znajdziesz nas w Google+