czwartek, 28 czerwca 2012

Langosz gulasz INNA kuchnia


Przebywam na wakacjach w węgierskim kurorcie. Może kurort to słowo trochę na wyrost: Bogacs przypomina mi nasze nadmorskie Łazy, Gąski, albo Wisełkę: warzywa, piłki, balony, piwo, szybkie obiady, jedna porządna restauracja, jedna kawiarnia. Drżałem na myśl, że znalazłem się w miejscu, gdzie węgierska kuchnia będzie równie niedostępna jak w Polsce, że przez cztery dni będę jeść schabowe, frytki i hamburgery.
Na szczęście Węgrzy to mądry naród i potrafią sprzedać swoje langosze i zupę pasterzy wołów. Z obawą gryzłem pierwszy kęs langosza ze śmietaną i z serem – był ogromny, ciężki… Na szczęście okazał się równie smaczny jak ten na Wyspie Małgorzaty w Budapeszcie, a pomyślałem, że jeśli miałbym szukać gdzieś idealnego wzorca langosza, to na Wyspie Małgorzaty właśnie. A propos fast-foodów – Węgrzy, inaczej niż Polacy, nie hołubią tureckiemu durum kebap, za to wydają się być zakochani w kuchni azjatyckiej, z której i my skorzystaliśmy, szukając czegoś szybkiego na budapeszteńskie śniadanie.

Właściwie kuchnia, to dla mnie najważniejszy element zagranicznej wyprawy. Myślę, że po to udajemy się za granicę, aby poczuć INNĄ kulturę. W te kilkadziesiąt godzin, z obcej kultury udaje się zazwyczaj obejrzeć architekturę miast i kulinaria właśnie. Węgierska kuchnia jest słynna w świecie, więc ostrzyłem sobie na nią zęby. Jak na razie się nie zawiodłem, choć męczy myśl, że to wszystko co zjadam, jest smażone w głębokim tłuszczu (poza zupami, które są gotowane w tłuszczu z wodą). Póki co, bogracs i langosz z serem i śmietaną zdecydowanie najbardziej ucieszyły mój żołądek.

Z tą kulturą jest trochę lepiej, gdy zajedzie się do kurortu przed sezonem. Dziś chyba kończy się szkoła, więc zakładam, że jesteśmy przedsezonowo. Tak to przynajmniej wygląda. Dziś na termach maszerowała szkolna orkiestra, grając węgierskie marsze, a następnie dała kilkunastominutowy koncert moczącym się w siarkowej wodzie staruszkom. Jutro i pojutrze, również na termach, będzie mieć miejsce festyn, z koncertami, pieczeniem kiełbasek, tańcem. Okazja do gapienia się na miejscowych w świątecznych czynnościach. W niedzielę koniecznie do wiejskiego, węgierskiego kościoła. A porankami i wieczorami węgierska telewizja. Format stacji komercyjnych bardzo podobny do naszego: seriale na licencjach, telewizja śniadaniowa. W sumie wiele podobieństw dostrzegam, nawet w urodzie pięćdziesięciolatków, do naszej Polski. Dobrze że język taki egzotyczny, bo można się poczuć jak w jakiejś Brennej albo Szczytnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znajdziesz nas w Google+