niedziela, 22 lipca 2012

O podróży


No więc zostałem kierowcą ciężarówki. Tylko na dwa tygodnie. Ale byłem. Miałem. Mały, trzyipółtonowy renault, z kabiną do spania. 9800 km. Polska, Anglia, Włochy, Węgry, Francja, Niemcy, Czechy. 14 dni. A po drodze dziesiątki ludzi, tysiące zarejestrowanych wzrokiem widoków, rozmowy, smaki.


Taki kierowca to ma całkiem fajne życie. Mała „ciężarówka” w papierach pozostaje samochodem osobowym. Zjedzie wszędzie, gdzie zmieści się samochód o wysokości 3,4 metra. Małe problemy są tylko przy parkowaniu: zajmuje cztery pola dla osobówki…

Co innego kierowca TIR-a, to inna kasta, arystokracja wśród pożeraczy szos. Dostojnie sunie 90 km na godzinę trzydziestotonowym kolosem. Podczas gdy mali "busiarze" mkną dniem i nocą, bo nie obowiązują ich przepisy o tachografach, a zazwyczaj wykonują przesyłki ekspresowe, kierowca TIR-a to osobnik zazwyczaj aktywny tylko dniem. W nocy szuka bezpiecznego legowiska dla siebie i swojej maszyny. Kto chciałby - nieopatrznie - zaparkować na przyautostradowym parkingu po 23, może mieć spory kłopot: wszystkie miejsca okupowane są przez duże wozy. Przystaje taki wieczorem, śpi jak człowiek 7-8 godzin, po czym rankiem rusza w dalszą podróż.

Nie to co "busiarz". Wiecznie w biegu, wiecznie niewyspany, byle zdążyć wycisnąć z wozu ile się da. Stać się nie opłaca, za niskie stawki, a auta przecież na drzewach nie rosną, leasing trza spłacić. Poza tym konkurencja duża. Jeżdżą Polacy, Czesi, Węgrzy, Rumuni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znajdziesz nas w Google+