Zawsze, gdy widzę w
niemieckim supermarkecie wysuszonego staruszka człapiącego za
wózkiem z zakupami zadaję sobie pytanie: co on robił w czasie
wojny? Po której stronie był? Czy nosił mundur ze strachu i
przymusu, czy też z pasją pochłaniał nazistowskie idee. Jeśli
tak, to co myśli o tym teraz, 70 lat po wszystkim? Ciężko mi
spojrzeć mu w oczy. Ci starcy mają w nich zapisane paskudne
historie.
Tymczasem młodzi Niemcy
żyją w innym świecie. Cholernie ich lubię, i tym bardziej
wściekam się na siebie, bo przejście przez pranie mózgu w
polskich szkołach skutecznie narzuciło na moje postrzeganie
odpowiednią siatkę pojęć i sądów. Przecież 50 lat po wojnie my
ciągle uczyliśmy się, bzdur, że Niemiec bije nas już od czasów
Mieszka I, a my miłujący pokój Słowianie, zbieramy jagody i
grzyby i dzielnie się przed nim bronimy. Prawie zawsze przegrywamy,
ale dajemy się zabijać tylko z dumą i honorem wyrysowanym na
naszych szlachetnych twarzach.
Dobrze, że choć w
Klossie i Pancernych Niemcy byli frajerami pchającymi się na
polskie bagnety. Ale sam fakt, że temat wojny był zawsze gdzieś
tam wokół nas spowodował, że myśl o niej ciągle w nas tkwi.
Jeszcze niedawno słyszałem we wrocławskiej knajpie, jak dziewczyna
z Niemiec tłumaczyła się z klasycznego pytania: jaki jest jej
stosunek do wojny? No i co ma odpowiedzieć osoba, która dorastała
w skrajnym dobrobycie, przeszła przez znakomity system edukacyjny,
żyje w świecie konsumpcyjnej bezmyślności a wspomniane wydarzenie
miało miejsce 70 lat temu? Dlaczego wciąż przekraczając Odrę i
Nysę musi czuć się odpowiedzialna za swoich pradziadków?
Oczywiście młodzi Niemcy
wiedzą o wojnie sporo (w Polsce mówiąc wojna zawsze na myśli ma się II wojnę światową ,tak jak mówiąc papież każdy wie że chodzi o JPII). Ich szkoła nie pozwala zapomnieć o numerach,
które wywijali ich pradziadkowie przez całą pierwszą połowę
ubiegłego stulecia. Ale wiedzą inaczej, nie w kategoriach
trwającego konfliktu i ciągłego postrzegania przez pryzmat: my -
dobrzy Polacy, oni źli Niemcy i na odwrót.
Dlatego tak lubię ich
luz. Nie ma w Europie kraju, gdzie młodzi ludzie mają tak
inteligentny dystans do wszystkiego. Nigdzie też, no może poza
Amsterdamem, nie czuję się tak swobodnie jak na ulicach niemieckich
wielkich miast. Króluje Berlin ze swoimi niekomercyjnymi klubami,
ale świetny klimat jest też choćby w Bremie.
W Niemczech zauważa się
coś, co przypomina wydarzenia z lat 60 - tych w Stanach. Wyjątkowo
dużo jest tu ludzi, którzy chcą żyć alternatywnie, w opozycji do
głównego nurtu. Widać to po ciuchach (i nie mówię tu o chińskich
koszulkach z Che Guevarą czy czerwoną gwiazdą, które noszą
bezmyślni antyglobaliści jak Europa długa i szeroka), autach,
miejscach gdzie się spotykają, zachowaniu. Ten styl bycia odbiega
wyraźnie od poukładanego życia ich rodziców z białych domków i
wypieszczonych audi. Ciekawe, czy to jakiś mały pokoleniowy bunt
czy szerszy nurt, który rozleje się na resztę Europy? Nie
zapowiada się na to, gdy widzę jak europejskie myślenie wraca do
nacjonalizmów.
Bo i Niemcy przecież nie
są taką pacyfistyczną sielanką. Ostatnio byłem w Forst objeżdżając przygraniczne miasteczka i wsie na
wysokości polskich Żarów. Region po obu stronach Nysy Łużyckiej
sprawia wrażenie porośniętego lasem kresu świata. Wiochy po
polskiej stronie wyglądają jak jakieś postapokaliptyczne osady. W
jednej z nich miałem zrobić zdjęcie krzyża pokutnego. Szukałem go
jeżdżąc w kółko po zakurzonym, niemożliwie dziurawym trakcie.
Miejscowi faceci pili wino przy kapliczce pod sklepem, który
wyglądał jak czarna jama w szarej skale na wpół opuszczonego
budynku. Siedzieli na zardzewiałej, pokrzywionej ławce i nic nie
gadali. Patrzyli na drogę. Mijałem powoli rozpadające się domy z
czerwonej cegły, poprzewracane ogrodzenia, zapadnięte dachy
solidnych obór i stodół. Kiedyś musiało być tu pięknie. Na
kamiennych schodach domów przesiadywały baby w granatowych
fartuchach, na błotnistych podwórkach wałęsały się koty, drób
i dzieciaki. Przydrożny rów porastały chwasty. Upał mieszał
zapachy całej wsi w jeden słodki odór. Pomyślałem, że w
amerykańskich filmach w takich właśnie miejscach zaczyna się
akcja tanich horrorów. Auto się psuje a skazany na nocleg przybysz
ćwiartowany jest przez na wpół zdziczałych miejscowych. Bałem
się podobnego scenariusza.
Niewiele lepiej było po
drugiej stronie. Mieszkańcy tych okolic muszą patrzeć z zazdrością
na Niemców spod Hamburga czy Stuttgartu. Bo tu NRD jeszcze się nie
skończyło. I nic nie pomogła budowa ścieżek rowerowych czy nowe
elewacje na paru budynkach w centrum.
Zatrzymałem się pod
Kauflandem w Forst by kupić parę weisserów. Centrum miasta, główny
deptak. Na ławkach pod sklepem grupa napakowanych, porozbieranych i
groźnie wydziaranych łysych kolesi darła pyski szukając awantury.
Zupełnie pijani terroryzowali ludzi wychodzących z marketu. Nikt
nie dzwonił po policję. Przez pół godziny, które tam byłem nikt
nie interweniował. Patrzyłem na nich i myślałem, że gdyby znów
ktoś dał im karabiny to z przyjemnością
przeskoczyliby na drugą stronę rzeki. A tam spotkaliby zapewne
podobnych sobie sfrustrowanych idiotów czekających tylko na okazję
by wydostać się ze swej beznadziei.
I to chyba dzięki nim i
wykorzystujacym ich głupotę przywódcom pod kołami auta chrzęszczą
kości milionów trupów użyźniających glebę tego kontynentu.
tom
myślę, że młodzi Niemcy są tacy jak wszyscy inni młodzi "Europejczycy". Jeśli tylko pozbędziemy się kalki stereotypu. Sam piszesz, że ich bardzo lubisz, ale po chwili zauważasz jakichś tępych skinów. Więc różowo nie jest, tragicznie też nie, choć sukcesy wyborcze neonazistowskich ugrupowań w lokalnych wyborach w północno-wschodnich Niemczech trochę niepokoją.
OdpowiedzUsuń