środa, 12 września 2012

Nie boję się Hitlera



Zawsze, gdy widzę w niemieckim supermarkecie wysuszonego staruszka człapiącego za wózkiem z zakupami zadaję sobie pytanie: co on robił w czasie wojny? Po której stronie był? Czy nosił mundur ze strachu i przymusu, czy też z pasją pochłaniał nazistowskie idee. Jeśli tak, to co myśli o tym teraz, 70 lat po wszystkim? Ciężko mi spojrzeć mu w oczy. Ci starcy mają w nich zapisane paskudne historie.


Tymczasem młodzi Niemcy żyją w innym świecie. Cholernie ich lubię, i tym bardziej wściekam się na siebie, bo przejście przez pranie mózgu w polskich szkołach skutecznie narzuciło na moje postrzeganie odpowiednią siatkę pojęć i sądów. Przecież 50 lat po wojnie my ciągle uczyliśmy się, bzdur, że Niemiec bije nas już od czasów Mieszka I, a my miłujący pokój Słowianie, zbieramy jagody i grzyby i dzielnie się przed nim bronimy. Prawie zawsze przegrywamy, ale dajemy się zabijać tylko z dumą i honorem wyrysowanym na naszych szlachetnych twarzach.

Dobrze, że choć w Klossie i Pancernych Niemcy byli frajerami pchającymi się na polskie bagnety. Ale sam fakt, że temat wojny był zawsze gdzieś tam wokół nas spowodował, że myśl o niej ciągle w nas tkwi. Jeszcze niedawno słyszałem we wrocławskiej knajpie, jak dziewczyna z Niemiec tłumaczyła się z klasycznego pytania: jaki jest jej stosunek do wojny? No i co ma odpowiedzieć osoba, która dorastała w skrajnym dobrobycie, przeszła przez znakomity system edukacyjny, żyje w świecie konsumpcyjnej bezmyślności a wspomniane wydarzenie miało miejsce 70 lat temu? Dlaczego wciąż przekraczając Odrę i Nysę musi czuć się odpowiedzialna za swoich pradziadków?
Oczywiście młodzi Niemcy wiedzą o wojnie sporo (w Polsce mówiąc wojna zawsze na myśli ma się II wojnę światową ,tak jak mówiąc papież każdy wie że chodzi o JPII). Ich szkoła nie pozwala zapomnieć o numerach, które wywijali ich pradziadkowie przez całą pierwszą połowę ubiegłego stulecia. Ale wiedzą inaczej, nie w kategoriach trwającego konfliktu i ciągłego postrzegania przez pryzmat: my - dobrzy Polacy, oni źli Niemcy i na odwrót.

Dlatego tak lubię ich luz. Nie ma w Europie kraju, gdzie młodzi ludzie mają tak inteligentny dystans do wszystkiego. Nigdzie też, no może poza Amsterdamem, nie czuję się tak swobodnie jak na ulicach niemieckich wielkich miast. Króluje Berlin ze swoimi niekomercyjnymi klubami, ale świetny klimat jest też choćby w Bremie.

W Niemczech zauważa się coś, co przypomina wydarzenia z lat 60 - tych w Stanach. Wyjątkowo dużo jest tu ludzi, którzy chcą żyć alternatywnie, w opozycji do głównego nurtu. Widać to po ciuchach (i nie mówię tu o chińskich koszulkach z Che Guevarą czy czerwoną gwiazdą, które noszą bezmyślni antyglobaliści jak Europa długa i szeroka), autach, miejscach gdzie się spotykają, zachowaniu. Ten styl bycia odbiega wyraźnie od poukładanego życia ich rodziców z białych domków i wypieszczonych audi. Ciekawe, czy to jakiś mały pokoleniowy bunt czy szerszy nurt, który rozleje się na resztę Europy? Nie zapowiada się na to, gdy widzę jak europejskie myślenie wraca do nacjonalizmów.

Bo i Niemcy przecież nie są taką pacyfistyczną sielanką. Ostatnio byłem w Forst objeżdżając przygraniczne miasteczka i wsie na wysokości polskich Żarów. Region po obu stronach Nysy Łużyckiej sprawia wrażenie porośniętego lasem kresu świata. Wiochy po polskiej stronie wyglądają jak jakieś postapokaliptyczne osady. W jednej z nich miałem zrobić zdjęcie krzyża pokutnego. Szukałem go jeżdżąc w kółko po zakurzonym, niemożliwie dziurawym trakcie. Miejscowi faceci pili wino przy kapliczce pod sklepem, który wyglądał jak czarna jama w szarej skale na wpół opuszczonego budynku. Siedzieli na zardzewiałej, pokrzywionej ławce i nic nie gadali. Patrzyli na drogę. Mijałem powoli rozpadające się domy z czerwonej cegły, poprzewracane ogrodzenia, zapadnięte dachy solidnych obór i stodół. Kiedyś musiało być tu pięknie. Na kamiennych schodach domów przesiadywały baby w granatowych fartuchach, na błotnistych podwórkach wałęsały się koty, drób i dzieciaki. Przydrożny rów porastały chwasty. Upał mieszał zapachy całej wsi w jeden słodki odór. Pomyślałem, że w amerykańskich filmach w takich właśnie miejscach zaczyna się akcja tanich horrorów. Auto się psuje a skazany na nocleg przybysz ćwiartowany jest przez na wpół zdziczałych miejscowych. Bałem się podobnego scenariusza.

Niewiele lepiej było po drugiej stronie. Mieszkańcy tych okolic muszą patrzeć z zazdrością na Niemców spod Hamburga czy Stuttgartu. Bo tu NRD jeszcze się nie skończyło. I nic nie pomogła budowa ścieżek rowerowych czy nowe elewacje na paru budynkach w centrum.

Zatrzymałem się pod Kauflandem w Forst by kupić parę weisserów. Centrum miasta, główny deptak. Na ławkach pod sklepem grupa napakowanych, porozbieranych i groźnie wydziaranych łysych kolesi darła pyski szukając awantury. Zupełnie pijani terroryzowali ludzi wychodzących z marketu. Nikt nie dzwonił po policję. Przez pół godziny, które tam byłem nikt nie interweniował. Patrzyłem na nich i myślałem, że gdyby znów ktoś dał im karabiny to z przyjemnością przeskoczyliby na drugą stronę rzeki. A tam spotkaliby zapewne podobnych sobie sfrustrowanych idiotów czekających tylko na okazję by wydostać się ze swej beznadziei.

I to chyba dzięki nim i wykorzystujacym ich głupotę przywódcom pod kołami auta chrzęszczą kości milionów trupów użyźniających glebę tego kontynentu.
tom


1 komentarz:

  1. myślę, że młodzi Niemcy są tacy jak wszyscy inni młodzi "Europejczycy". Jeśli tylko pozbędziemy się kalki stereotypu. Sam piszesz, że ich bardzo lubisz, ale po chwili zauważasz jakichś tępych skinów. Więc różowo nie jest, tragicznie też nie, choć sukcesy wyborcze neonazistowskich ugrupowań w lokalnych wyborach w północno-wschodnich Niemczech trochę niepokoją.

    OdpowiedzUsuń

Znajdziesz nas w Google+