poniedziałek, 2 lipca 2012

Puszta, PRL i Oradea


2 lipca. Trzydzieste urodziny. Tak wypadło, że wakacje dopadły mnie tego dnia w węgierskiej wiosce. Plan na urodzinowy, upalny dzień: lowdriving w poprzek węgierskiej puszty "zaliczenie rumuńskiej Oradei", nocleg w pensjonacie na deptaku Tokaju, wieczorne pisanie bloga przy szklance zimnego, półsłodkiego harslevelu.
Jest 22:40. urodziny zaraz się skończą. Wszystko - prawie - wyszło jak należy. Widziałem miraż w okolicach Hortobagy, próbowałem wina w Piwnicy Rakoczy'ego, ale coś nie pasuje. Za cicho tutaj. Czy jesteśmy w Tokaju poza sezonem? Dlaczego na głównym deptaku miejscowości o 22 jest cicho jak w parku narodowym? Miejsce naprawdę jest kosmiczne. W piwnicy, gdzie Węgrzy kilkaset lat temu wybierali króla, pije wino, dwa złote za kieliszek. Pyszny Tokaj, z zimnej piwnicy. Perli się na szkle. Z ekonomicznego punktu widzenia, opłaca się do Tokaju przyjechać upijać winem, nie opłaca się go stąd wywozić w butelkach. W gotówce to dokładnie ta sama kwota, no ale w bloku nie odtworzę tej atmosfery.

Wcześniej była puszta. Kilka tygodni temu, gdy przeglądałem internet, w poszukiwaniu informacji o miejscach, które odwiedzę, okolice Hortobagy wyobrażałem sobie jako kawał łąki z koniami i imitacjami wiosek z dzikiego zachodu. Cieszyłem się - w końcu Marcin uwielbia konie. Okazało się - na szczęście - że moje wyobrażenie było mylne. A Marcin przespał całą pusztę.

Droga z Poroszlo do Hajduszoboszlo, bo tak przemierzyliśmy węgierską pusztę, to podróż przez bezkres łąk, bagien, pól. W 38-stopniowym upale - tyle pokazywał samochodowy termometr - na horyzoncie drzewa "odrywały się" od ziemi, lewitowały w powietrzu i migotały wskutek nagrzanego, unoszącego się powietrza. Nad nami krążyły wielkie ptaki drapieżne - może orły? w oddali widać było gospodarstwa, każde oddalone do następnego o kilka kilometrów. Niektóre były prawdopodobnie budynkami sprzed dwóch wieków - kryte strzechą do ziemi długie domostwa. Wysokie na siedem-osiem metrów drewniane żurawie, które ze studni o drewnianej cembrowinie wciąż wyciągały wodę. I brak lasu, nie licząc niewielkich zagajników.

Hajduszoboszlo. Raj PRL-u. Węgierskie miasteczko z basenami na wodach termalnych. "Szoba kiado. Zimmer frei. Wolne pokoje". Wokół napisy w języku polskim. Polscy turyści jeszcze utrzymują turystykę Hajduszoboszlo w stanie jako takiej egzystencji. Niemcy wolą już raczej "all inclusive" tanie wycieczki do Egiptu, Turcji, Tunezji. Ale Podkarpacie, Beskid Sądecki, Lubelszczyzna - dla nich to wciąż atrakcyjne miejsce wypoczynku. 1. Lubią Polaków. 2. Nasi rodzice tam jeździli. 3. Jest blisko 4. Jest ciepło 5. Jest niedrogo.

A więc Węgry nie wyglądają na pogrążony w kryzysie kraj. Podobno wiedzie im się dużo gorzej niż nam, opalającym się na zielonej wyspie szczęśliwości. Jeśli tak wygląda kraj pogrążony w kryzysie, to ten kryzys jest wymyślony. Jeżeli faktycznie przeżywaliby kryzys, to nie przybywaliby tysiącami na wypoczynek. Owszem, wokół widać ogłoszenia "kiado" (wynajmę) i "elado" (sprzedam) ale na mniejszą skalę, niż w widziałem w Hiszpanii w 2006, dwa lata przed europejską recesją.

Oradea. Rumunia. Wjechaliśmy do prawosławnego Orientu. Ładne miasto. Straż graniczna przypomniała nam, jak się wyjmuje dowody i paszporty do kontroli. Miasto bardzo wschodnie. Kopulaste. Prawosławne. Bizantyjskie. I upalne. W szczycie było 41 stopni. Zwiedzanie szybkie. Wjazd autem do centrum. Dzieci płaczą, chcą pić, jeść. Zjadły, wypiły. My też. Gorąco. Jemy lody. My i dzieci. Lody się skończyły, dzieci płaczą. Pakujemy się do auta, tankujemy tanią benzynę, wracamy na Węgry i jedziemy do Tokaju. Dzieci powoli zasypiają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znajdziesz nas w Google+