niedziela, 1 lipca 2012

O różnicach między Węgrami a Polską


Po dłuższej obecności na Węgrzech stwierdzam, że jednak w tym kraju więcej, poza językiem, znajduję różnic z polskością. Do szukania (jak w dziecięcej zgadywance: "znajdź 5 różnic") natchnęły mnie odwiedziny kościoła w węgierskiej wiosce. Jasne jest, że w czasie globalizacji wiele rzeczy będzie takich samych: asfaltowa nawierzchnia ulicy, miary, marki ubrań, supermarketów, samochodów. Różnice zaczyna być widać w sferze sacrum.


Na cmentarzu tablice napisowe grobów wykonane z co najmniej 10-centymetrowej grubości granitu. W Polsce spotyka się takie jeszcze chyba tylko na Warmii, w reszcie kraju królują importowane z Chin tanie nagrobki z cienkiej płyty. Co równie ciekawe, napisy na nagrobkach węgierskich umieszczone są tylko na pionowych tablicach i zawsze z tej strony płyty, która zwrócona jest do cmentarnej ścieżki. Często zdarza się więc, że imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci znajdują się. "z tyłu grobu", w polskim rozumieniu, gdzie napis nie służy szybkiemu znalezieniu grobowca zmarłego, ale stanowi jakąś zamkniętą formę architektoniczną, w której funkcjonalność (czy w przypadku grobów funkcjonalność ma w ogóle znaczenie?) jest na drugim lub trzecim planie.

Inwokacje i pieśni podczas mszy śpiewane są na zupełnie inną melodię niż w Polsce. Być może wyciągam zbyt pochopne wnioski (byłem tylko na jednej wiejskiej mszy). Ksiądz już na wstępie rozluźnia atmosferę żartem (tak przynajmniej wynikało z konwencji: ksiądz powiedział, staruszki się zaśmiały), w Polsce czas na anegdoty jest zazwyczaj na ogłoszeniach ewentualnie podczas kazania, jeśli duszpasterz jest nadzwyczaj wyluzowany. Ministrant - o zgrozo! - zemdlał jeszcze przed czytaniem. Wiejski ministrant, z górskiej miejscowości, który co dzień pokonuje zapewne kilkaset metrów przewyższenia, jeździ na rowerze i generalnie spędza mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, zemdlał w najchłodniejszym tego dnia budynku we wsi (tego dnia termometry pokazywały 36 stopni).

Inna jest także ogólna wiejska architektura. Dachy - prawie zawsze czterospadowe, nie dwu. Domy mieszkalne zazwyczaj jednopiętrowe z niskim poddaszem. Na dachu tylko ceramiczna dachówka, absolutny brak blachy i blachodachówki, podejrzewam, że ze względów klimatycznych.  Domy są podobne do siebie. Na polskie wsi, albo w małym miasteczku od razu rozpoznamy, który dom jest przedwojenny ("jamnik"), który PRL-owski ("kostka"), który nowy (wolna amerykanka). Tutaj wszystko murowane z kamienia (gruba ściana, chłodne wnętrze), tynkowane i malowane zazwyczaj w piaskowy kolor. Dach czerwony lub zielony (zielony wówczas, gdy pokryty papą, co się czasem zdarza). Eternitu brak.

Drogi również są inne. Przede wszystkim proste. Albo Węgrzy zawczasu zrozumieli, że za kilkadziesiąt lat wioska leżąca przy krajówce będzie udręką, albo wystarczająco późno zaczęli budować szlaki komunikacyjne.  Myślę, że to pierwsze. Tutaj spokojnie można planować trasę w oparciu o "krajówkę", bez obaw o permanentne ograniczenie do pięćdziesięciu. Do wiosek, które leżą mniej więcej wzdłuż głównego traktu, trzeba zazwyczaj dojechać kilometr, dwa. Drogi też się nie wiją, co podejrzewam, że jest zasługą płaskiego terenu. 4 km prosto, łagodny zakręt w lewo, 8 km prosto, miasto, kolejne 5 km prosto, itd, itd.

Na różnice w rolnictwie zwróciłem uwagę, odwiedzając Izbę Regionalną (jak to nazwać? mała izba na wsi, która służy za muzeum, upamiętniające lokalną kulturę). Otóż na Węgrzech uprawia się przede wszystkim cztery rodzaje roślin: pszenicę, słonecznik (tak, tak, ogromne hektary pól obsiane są słonecznikiem, niczym rzepakiem w Polsce), kukurydzę i winorośl. Winorośl oczywiście tylko w winnych regionach, ale akurat te odwiedzaliśmy. Sama izba regionalna sprawiła na nas (byłem z synem) fantastyczne wrażenie. Wyobraźcie sobie: wchodzę do jakiegoś budynku na węgierskiej wsi, nie znając ani słowa w języku węgierskim (nie wiedziałem nawet, co znaczy igen): wita mnie, potoczystą śpiewną mową siedemdziesięcioletnia autochtonka, która zaczyna mnie oprowadzać i tłumaczyć zawiłości miejscowego haftu krzyżykowego oraz różnic w kształcie czepca między Bogacs i Mezekovesd. Koniec końców, wizyta była bardzo miła, nauczyłem się także dzięki niemu kilku słów (np., że "szija", to nie "see you", ale węgierskie "cześć").

To chyba tyle o różnicach.

1 komentarz:

Znajdziesz nas w Google+