piątek, 29 czerwca 2012

O metropoliach


Zanim trafiliśmy do Bogacs, odwiedziliśmy cztery stolice krajów Środkowej Europy. Praga, Wiedeń, Bratysława, Budapeszt. Myślę, jak to opisać i czuję, że nie potrafię. Potrafię napisać coś o Budapeszcie – owszem – ale nie mam pomysłu, jak opisać pozostałe trzy. Czy porównywać? A jeśli tak, to jak? Może do polskich miast? Bratysława – proste: gdyby nie Dunaj, byłyby Katowice.
Dalej są schody, nie umiem porównać, ani Pragi, ani Wiednia, ni Budapesztu do niczego znajomego. Co prawda praska starówka wygląda znajomo, podobną architekturę widać choćby we Wrocławiu, ale już widok z Hradczan to raczej Norymberga. Z kolei Wiedeń z polskich miast kojarzy mi się tylko z Lublinem, a i to nie wiem dlaczego. Budapeszt nie ma nic polskiego w sobie, pomieszanie turecczyzny i włoszczyzny (choć w kuchni ich nie mają). Idąc ulicami węgierskiej stolicy czuję się jak w Izmirze albo Weronie.

Trop porównań wypada więc słabo. Zresztą byłby niesprawiedliwy, bowiem w Pradze już kiedyś byłem, Wiedeń znam przelotnie, trzykrotnie jechałem tranzytem przez to miasto, a Bratysławę zwiedzaliśmy półtorej godziny, bo uznaliśmy, że nie ma w niej nic wartego uwagi.

Najlepiej wypada trop nieprzewidzianych zdarzeń. Pod tym względem Wiedeń jest najsympatyczniejszy. W Pradze zdarzyło nam się jechać metrem na gapę. W Wiedniu parking P+R był zajęty, więc zmuszeni byliśmy zapłacić 15 euro za postój na strzeżonym parkingu w Innerstadt. W Bratysławie za to zostawiliśmy samochód w mieście bez opłacenia biletu i potem, na spacerze cały czas myślałem, czy słowacka straż miejska nie odholowuje naszej skodziny, z pieluchami, mlekiem, ubraniami. W sumie drobnostki, ale dla nas, drobnomieszczańskich opolan, prawie przygody życia. Tylko w Budapeszcie nie wydarzyło się nic takiego wartego uwagi, więc może również dlatego więcej o nim napiszę?

Budapeszt po prostu zwiedza się najłatwiej. Szczególnie podróżując z dwójką małych dzieci. Nie ma tam takiego tłoku jak w Pradze, w której non stop idzie się w grupie przypadkowych Hiszpanów, Polaków, Japończyków; nie ma takiego ruchu jak w Wiedniu, gdzie nawet te najbardziej reprezentacyjne ulice nie są wyłączone z ruchu. W Budapeszcie można po prostu iść, a najlepsze jest, że wystarczy iść z południa na północ, albo na odwrót. Wszystko, co ważne, znajduje się wzdłuż rzeki. Ta jest tak szeroka, że z jednego brzegu widać, co na drugim jest piękne (Pałac Buddy, muzeum), a z drugiego, co na pierwszym (Parlament). No i jest Wyspa Małgorzaty, ze śpiewającą fontanną i atrakcjami dla dzieci.

Architektura Budapesztu sprawiła na mnie wrażenie orientalnej. Na elewacjach mozaiki i południowe kolory oraz łączenia kolorów (np. kremowy tynk i zielone framugi okien). Kopulaste zwieńczenia wież, oraz wzgórza, na których miasto jest położone, to wrażenie potęgują. Naganiacze, oferujący rejsy statkiem, oprowadzanie po mieście, bilety do muzeum, są również – jak na Europę – nachalni.

Gdy piszę, wiem już jak wygląda prowincja, natomiast zanim tam trafiłem, stolica zrobiłą na mnie wielkoświatowe wrażenie. Nie wiem, czy w warszawskim Tesco można swobodnie porozmawiać po angielsku z kasjerem, w Budapeszcie można. Swobodnie porozumiewają się po angielsku i niemiecku. Gdy jechaliśmy samochodem ze stolicy w węgierskie góry, ukułem teorię, że Węgrzy, których język jest niepodobny do żadnego innego, byli zmuszeni nauczyć się jednego z języków bardziej uniwersalnych, aby porozumieć się ze światem. W Bogacs moją teorię trafił szlag. Mimo że wioska od kilkudziesięciu lat żyje z polskich, niemieckich i słowackich turystów, ani właściciel pensjonatu, ani bileter na termach, ani kelner, nie zna żadnego obcego słowa. Ale i tak można się porozumieć, jeszcze zyskuje się dodatkowe poczucie egzotyki.

W Budapeszcie życie toczy się mimo turystów. Podobnie jest we Wiedniu, z tym że odniosłem wrażenie, że Wiednia nikt poza nami nie zwiedzał. W Budapeszcie porusza się sporo osób z mapami, ale nie dominują oni ruchu kurierów, handlowców, maklerów, emerytów, i innych miejscowych poruszających się w godzinach pracy po stolicy. Nie wyobrażam sobie mieszkania w Pradze, bo można utknąć w pieszym korku. Nie wyobrażam sobie mieszkania w Wiedniu, bo te sześciopiętrowe kapiące habsburską historią kamienice nie są stworzone dla chamskich stóp. Budapeszt jest akurat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znajdziesz nas w Google+